Przychyl się ku prośbom naszym, wszechmogący Boże, a skoro pozwalasz nam ufać Twojej dobroci, za wstawiennictwem św. Augustyna, Twego Wyznawcy i Biskupa, daj nam doznać skutków właściwego Ci
249 views, 5 likes, 6 loves, 1 comments, 1 shares, Facebook Watch Videos from Nauki Katolickie: Msza Trydencka Na Żywo
Msza potrzebuje języka świętego, który będzie wyjęty spod tego, co światowe, przyziemne. Człowiek podświadomie czuje, że język, którego nie używa codziennie na ulicy, wyraża coś wielkiego. Każda liturgia potrzebuje języka kultycznego, który pozwala odczuć, że to, co się w czasie niej dzieje, jest czymś wyjątkowym.
Vay Tiền Trả Góp Theo Tháng Chỉ Cần Cmnd. Przed dwoma dniami wybrałem się w końcu na Mszę w tzw. rycie trydenckim. Po Mszy mam mieszane odczucia. Temat, który poruszę w tym wpisie być może zaskoczy część z Was, zwłaszcza, że po czterech miesiącach mojej nieobecności na blogu można by się spodziewać czegoś bardziej wystrzałowego. Uważam jednak, że ten temat jest ważny i - choć nie mówi o pasji czy motywacji - w pełni zgadza się z tytułem, myślą przewodnią niniejszego bloga. Zanim przejdę do moich wrażeń, najpierw garść wiedzy ogólnej dla mniej wtajemniczonych. Zdaje się, że hasło "Trydent" wywołuje ostatnimi czasy w Kościele coraz skrajniejsze emocje, przede wszystkim wśród osób, powiedzmy, bardziej zaangażowanych. Z jednej strony tzw. tradsi (tradycjonaliści) piętnują wszystko, co wydarzyło się w Kościele po Soborze Watykańskim II (SWII) bo to wszystko masoństwo i zdrada odwiecznej Tradycji. Z drugiej strony kręgi oazowo-neokatechumenalno-taizowskie (z których się wywodzę) często uważają, że okres od Soboru Trydenckiego (1563 r.) do Watykańskiego II (1965 r.) to czas, kiedy Pana Jezusa nie było w Kościele a teraz znowu jest i jest fajnie. Oczywiście, wymieniłem dwie skrajności pomiędzy którymi jest mnóstwo odcieni szarości, ale jednak spór istnieje. O co chodzi? Trudno powiedzieć dokładnie co jest sednem konfliktu. W każdym razie jego najbardziej widocznym przejawem zewnętrznym jest różnica w upodobaniach liturgicznych. Jak wiadomo, SWII wywrócił do góry nogami sposób odprawiania Mszy Świętej i chyba właśnie o to najczęściej kłócą się stereotypowi tradsi ze stereotypowymi oazowiczami. Moja przekorna natura nie pozwala mi przystać do żadnego z tych "obozów" dlatego postanowiłem sprawdzić jak to wygląda naprawdę i czy rzeczywiście jest o co drzeć koty. Przed dwoma dniami wybrałem się w końcu na Mszę w tzw. rycie trydenckim. Wcześniej słyszałem o niej niewiele - głównie to, że jest przewspaniała, wzniosła i majestatyczna oraz jedyna prawdziwa. Mało konkretów. Wiedziałem, że ksiądz stoi tyłem do ludu a przodem do ołtarza, oraz że obowiązuje łacina. Po Mszy mam mieszane odczucia. Zaznaczam - nie jestem specjalistą w dziedzinie liturgii więc piszę tu jedynie o moich własnych, subiektywnych odczuciach bez zagłębiania się w meandry teologii. Ekspertom proszę o wybaczenie mojej terminologicznej ignorancji. Przede wszystkim cisza. Niemal czterdzieści minut w zupełnej ciszy urozmaicanej jedynie szeleszczącym po łacinie szeptem kapłana. Domyślam się, że trafiłem na tzw. Mszę "cichą", oprócz której na pewno istnieje też "głośna", mówiona i śpiewana. Wrażenie jednak pozostaje. O ile wiem, Mszę cichą odprawia ksiądz w sytuacji kiedy jest sam, bez ludzi dookoła. Oprócz mnie było w kościele dziesięć osób. Dlaczego więc po cichu? Ta cisza ma swoje zalety - głównie taką, że umożliwia kontemplację, skupienie się na wnętrzu, na duchowości. Jednak są też wady. Nie wiem, czy w trakcie Mszy była czytana Ewangelia, ale dlaczego miałoby jej nie być? A skoro tak, to nawet nie wiem, w którym momencie. Jaki jest sens czytania Ewangelii (czyli Słowa Bożego mającego być pouczeniem dla wiernych) szeptem, tyłem do ludzi? Zupełnie nie rozumiem. Dużym atutem Tridentiny jest dojmujące poczucie obecności sacrum. Od razu widać kto jest Najważniejszy, komu jest składana ofiara, w czyje Imię gromadzimy się w kościele. To wszystko dzięki postawie kapłana - tyłem do ludzi, przodem do Adresata modlitw (przypomina to dowódcę na czele oddziału wojska). Odgrodzono też przeznaczone dla duchownych prezbiterium od pozostałej, "świeckiej" części świątyni. Zaletą zaś "przedniej" postawy księdza podczas odprawiania "nowej" Mszy jest to, że widać wyraźnie jego obecność in persona Christi (niczym sam Chrystus w wieczerniku z uczniami). Msza trydencka jest przeżyciem mocno duchowym podczas gdy znany nam ryt przypomina raczej spotkanie ludzi - choć w obecności Pana, to jednak ludzi ze sobą. Tridentina pomaga w prowadzeniu życia wewnętrznego, a "nowa" Msza akcentuje bardziej wspólnotę. I jedno, i drugie ma swoje dobre i złe strony. Tak czy inaczej, w "starej" Mszy nie ma miejsca na gadulstwo księży i robienie żenującego show - trzeba ściśle trzymać się ustalonych przed wiekami kanonów i rubryk. Widać więc, że skoro nie można niczego zrobić po swojemu, gesty i słowa mają głęboki sens. Takiego wrażenia często brakuje podczas dzisiejszej Mszy kiedy księża zmieniają wszystko jak im (albo oazowiczom) się podoba. Wreszcie na koniec moje rozpaczliwe wołanie do hermetycznego światka Ruchu Światło-Życie: dlaczego nie poznaje się rytu trydenckiego w formacji oazowej?! Przecież w Oazie duży nacisk kładzie się na poznanie sensu każdej części liturgii (rekolekcje II stopnia) oraz dziedzictwa i różnorodności naszego Kościoła (III stopień). Szkoda, że na trójce obok codziennej, pięknej modlitwy brewiarzem oraz pielgrzymek do historycznych miejsc Krakowa ( na liturgię greckokatolicką) brakuje doświadczenia Mszy trydenckiej - wielkiego, kilkusetletniego dziedzictwa ducha. Myślę, że założyciel Ruchu, ks. Blachnicki nie miałby nic przeciwko temu aby oprócz popularnych, emocjonalnych modlitw spontanicznych uczestniczyć także w "starej" Mszy. Choćby tylko po to, aby wiedzieć co odziedziczyliśmy jako Wspólnota Kościoła, jak modlili się nasi przodkowie oraz wielcy święci. Myślę, że jest to potrzebne szczególnie dziś, kiedy nowy ryt i inne wskazania SWII są już w polskim Kościele mocno zakorzenione. Moim zdaniem w naszym Kościele jest miejsce dla obu wyżej opisanych, niesłusznie konkurujących ze sobą rytów. Obie Msze wnoszą co innego w życie duchowe, pozwalają lepiej je przeżywać kładąc nacisk na różne jego aspekty. Nie rozumiem postaw skrajnych, ludzi, którzy wychwalają pod niebiosa swoje przyzwyczajenia (nieważne czy tradycyjne czy posoborowe) nie znajdując zrozumienia dla upodobań drugiej strony. Tak naprawdę spór o "lepszość" danego rytu jest kruszeniem kopii o nic. Czy to tak trudno zgodzić się na różnorodność w jednym, Świętym Kościele? Pod koniec mojej pierwszej Mszy trydenckiej zorientowałem się (nomen omen), że kościół, w którym się znajduję jest orientowany - a więc wszyscy uczestniczący w tej liturgii byliśmy zwróceni na Wschód! Przypadek? Nie sądzę. Tekst pochodzi z bloga Piotra Miśty. Więcej na:
Biorąc pod uwagę, że dla jednej osoby lub całej rodziny uczestnictwo we Mszy Świętej „trydenckiej” może być często niezbyt dogodne (i mam na myśli nie tylko oczywiste kwestie takie jak miejsce i czas, ale także brak odpowiedniego zaplecza w parafii oraz wrogie reakcje, które mogą się pojawić ze strony przyjaciół, rodziny, a nawet osób duchownych), zdecydowanie warto sobie przypomnieć co jest głównym powodem tego, że to robimy. Jeśli coś jest warte wysiłku, jest także warte zachowania tego – nawet kosztem pewnych ofiar. Celem tego artykułu jest przedstawienie kilku powodów dlaczego, pomimo wszystkich niedogodności (wliczając w to nawet prześladowania na niewielką skalę), których doświadczyliśmy w przeciągu lat, zarówno my jak i nasze rodziny kochamy uczestnictwo we Mszy Świętej Wszechczasów. Mamy nadzieję, że dzieląc się tymi powodami, zachęcimy czytelników, aby albo zaczęli uczestniczyć w usus antiquior, albo nadal w nim uczestniczyli, jeśli się wahają. Wyrażamy głębokie przekonanie, że święta liturgia przekazana nam przez Tradycję nigdy nie była ważniejsza w życiu katolików, obserwując „Kościół pielgrzymujący na ziemi”, który wciąż zapomina swoją teologię, rozmywa swój przekaz, traci swoją tożsamość i rani swoich członków. Zachowując, poznając, naśladując i kochając jego starożytną liturgię, wypełniamy swoją rolę we wspieraniu autentycznej doktryny, w głoszeniu zbawienia, w odzyskiwaniu utraconej pozycji Kościoła w społeczeństwie i w przyciąganiu nowych wyznawców, którzy szukają niczym nieskażonej prawdy i czystego piękna. Ponadto, przekazując ten niesamowity dar i zapraszając na Mszę tak wielu naszych przyjaciół i członków rodzin, spełniamy nasze powołanie jako naśladowcy Apostołów. Zatem nie tracąc już czasu, poniżej przedstawiamy dziesięć powodów: 1. Będziesz formowany w ten sam sposób w jaki była formowana większość Świętych. Jeśli bezpiecznie założymy, że ryt rzymski został skodyfikowany za pontyfikatu św. Grzegorza Wielkiego (ok. 600 roku) i przetrwał niezmieniony do 1970 roku, mowa o blisko 1400 latach z życia Kościoła – a to stanowi większość historii jego świętych. Będziesz słyszeć i rozważać te same modlitwy, czytania i śpiewy, które oni słyszeli i rozważali. Będzie tak dlatego, gdyż to jest Msza, którą św. Grzegorz Wielki odziedziczył, rozwinął i umocnił. To jest Msza, którą św. Tomasz z Akwinu odprawiał, o której pięknie pisał i w którą także ma swój wkład (skomponował propria mszalne oraz oficjum na Boże Ciało). To jest Msza, na którą uczęszczał trzy razy dziennie św. Ludwik IX, francuski król-krzyżowiec. To jest Msza, o której św. Filip Neri nie mógł myśleć zanim ją odprawił, ponieważ tak łatwo wprawiała go w stan ekstazy, który trwał godzinami. To jest Msza, która została odprawiona po raz pierwszy na brzegach Ameryki przez hiszpańskich i francuskich misjonarzy, takich jak męczennicy kanadyjscy. To jest Msza, której słowa dyskretnie wypowiadali księża w Anglii i Irlandii podczas mrocznych dni prześladowań i Msza, za którą bł. Miguel Pro ryzykował życie, by móc ją odprawić, zanim został złapany i zamęczony przez rząd meksykański. To jest Msza, o której bł. John Henry Newman powiedział, że odprawiałby ją w każdej chwili, gdyby tylko mógł. To jest Msza, którą ks. Frederick Faber nazwał „najpiękniejszą rzeczą po tej stronie nieba”. To jest Msza, którą ks. Damien z Molokai odprawiał trędowatymi rękami w kościele, który sam zbudował i pomalował. To jest Msza, którą św. Edyta Stein, która miała później umrzeć w komorach gazowych Auschwitz, została całkowicie oczarowana. To jest Msza, którą artyści tacy jak Evelyn Waugh, David Jones i Graham Greene pokochali tak bardzo, że ubolewali nad jej stratą oraz ze smutkiem i obawą patrzyli na nową rzeczywistość, w której przyszło im się znaleźć. To jest Msza tak powszechnie szanowana, że nawet niekatolicy tacy jak Agatha Christie i Iris Murdoch stanęli w jej obronie w latach siedemdziesiątych. To jest Msza, na której odprawianie aż do swojej śmierci w 1968 roku nalegał św. ojciec Pio, po tym jak liturgiczne aparatczyki zaczęły grzebać w mszale (a on wiedział co nieco o sekretach świętości). To jest Msza, na której prywatne odprawianie uzyskał pozwolenie pod koniec życia św. Josemaría Escrivá, założyciel Opus Dei. Jakiż wspaniały kordon świadków otacza Mszę trydencką! Ich świętość była wypróbowana jak złoto i srebro w ogniu Mszy Świętej i dostępujemy niczym niezasłużonego błogosławieństwa, że my także możemy ubiegać się i otrzymać tę samą formację. Owszem, mogę iść na Nową Mszę i wiedzieć że znajduję się w obecności Boga i Jego świętych (i za to jestem niezwykle wdzięczny), ale namacalne historyczne połączenie z tymi świętymi zostało nadszarpnięte, tak jak historyczne połączenie z moim dziedzictwem jako rzymskiego katolika. 2. Co odnosi się do mnie, odnosi się tym bardziej do moich dzieci. Ten sposób odprawiania Mszy w najgłębszy sposób kształtuje umysły i serca naszych dzieci w czci dla Wszechmogącego Boga, w cnotach pokory, posłuszeństwa i ciszy wypełnionej adoracją. Wypełnia ich zmysły i wyobraźnię świętymi znakami i symbolami, „mistycznymi ceremoniami” (jak to ujmuje sobór trydencki). Sama Maria Montessori często podkreślała, że małe dzieci są bardzo otwarte na język symboli, często bardziej niż dorośli, i że nauczą się go o wiele łatwiej obserwując ludzi, którzy celebrują uroczystą liturgię niż słysząc mnóstwo słów, którym nie towarzyszy prawie żadna akcja. Wszystko to, co dzieje się w prezbiterium jest bardzo imponujące i zajmujące dla dzieci, które uczą się wiary, a zwłaszcza dla chłopców, którzy stają się ministrantami. (1) 3. Jej uniwersalność. Msza trydencka nie tylko stwarza widzialne i ciągłe połączenie między teraźniejszością a odległą przeszłością. Tworzy ona także inspirującą więź jedności z wiernymi na całym świecie. Starsi katolicy często wspominają jak poruszające było dla nich służyć po raz pierwszy do Mszy zagranicą i odkryć, że „Msza była taka sama”, gdziekolwiek by się nie znaleźli. To doświadczenie było dla nich potwierdzeniem katolickości ich katolicyzmu. Dla porównania, dzisiaj czasem można mieć trudność ze znalezieniem „tej samej Mszy” w tej samej parafii w ten sam weekend. Uniwersalność Mszy trydenckiej, z jej parasolem ochronnym w postaci łaciny jako świętego języka i jej nacisk na to, żeby ksiądz odstawił na bok swoje indywidualne i kulturowe preferencje i oblekł się w Chrystusa, spełnia rolę prawdziwej Pięćdziesiątnicy, w której wiele języków i plemion schodzi się jako jedno w Duchu. Nie jest to nowy Babel, który faworyzuje przyrodzone tożsamości takie jak etniczność czy grupa wiekowa i grozi zawieszeniem ewangelicznej zasady „ani Greka, ani Żyda”. 4. Zawsze wiesz, co otrzymasz. Msza będzie skupiona na Najświętszej Ofierze Krzyża złożonej przez naszego Pana Jezusa Chrystusa. Przed, podczas i po Mszy w kościele będzie panować pełna szacunku i modlitwy cisza. W prezbiterium będą służyć tylko mężczyźni, a Ciało Pańskie będzie udzielane tylko przez kapłanów i diakonów, zgodnie z prawie dwutysiącletnią tradycją. Ludzie przeważnie będą ubrani skromnie. Muzyka nie zawsze będzie towarzyszyć obrzędom (a jeśli będzie, może nie być zawsze wykonana idealnie), ale nigdy nie usłyszysz pseudopopowych piosenek z narcystycznym lub heretyckim tekstem. Inaczej to ujmując, tradycyjna forma rytu rzymskiego może nigdy nie być idealnie przyswojona. Tak jak prawie każda inna dobra rzecz po tej stronie grobu, Msza trydencka może być spartaczona, ale nigdy nie może być zniekształcona do takiego stopnia, że nie będzie już dłużej prowadzić do prawdziwego Boga. Chesterton kiedyś powiedział, że „jest tylko jedna rzecz, która nigdy nie może przekroczyć pewnej granicy w swoim sojuszu z uciskiem – jest nim ortodoksja. Prawdą jest, że mogę zniekształcić ortodoksję, żeby po części usprawiedliwić tyrana. Ale z łatwością mogę stworzyć niemiecką filozofię, aby całkowicie go usprawiedliwić” (2). Odnosi się to także do Mszy trydenckiej. Ks. Jonathan Robinson, który w czasie pisania swojej książki nie był przyjazny usus antiquior, mimo wszystko przyznał, że „wieczyste przyciąganie starego rytu polega na tym, że ciągle odnosił się do transcendencji, i robił to nawet kiedy był nadużywany na różne sposoby” (3). Dla porównania, Robinson zaobserwował, że mimo tego, że Nowa Msza może być odprawiana w pobożny sposób, który prowadzi nas do absolutu, „nie ma nic takiego w zasadach rządzących odprawianiem Novus Ordo, co zagwarantowałoby centralną pozycję celebracji Paschalnego misterium” (4). Innymi słowy, Nowa Msza może być odprawiana ważnie, ale w sposób który kładzie tak wielki nacisk na kongregację lub dzielenie się posiłkiem, że może urosnąć do „praktycznego zanegowania katolickiego pojmowania Mszy Świętej” (5). Z drugiej strony, niezniszczalność wewnętrznego znaczenia tradycyjnej Mszy jest tym, co zainspirowało jednego z komentatorów, by porównać ją do maksymy dotyczącej Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych: „Jest to maszyna zbudowana przez geniuszów, tak żeby mogła być z łatwością obsługiwana przez idiotów” (6). 5. Jest autentyczna. Klasyczny Ryt Rzymski ma jasno określoną teocentryczną i chrystocentryczną orientację, wyrażaną zarówno przez odprawianie Mszy ad orientem i przez bogate teksty samego klasycznego Mszału Rzymskiego, który kładzie o wiele większy nacisk na Misterium Przenajświętszej Trójcy, boskość naszego Pana Jezusa Chrystusa i ofiarę naszego Pana na Krzyżu (7). Jak wykazała dr Lauren Pristas, modlitwy nowego mszału często są rozmyte we fragmentach wyrażających dogmaty i ascetyczną doktrynę, podczas gdy modlitwy ze starego mszału są jednoznacznie i bezwzględnie katolickie (8). Jest to autentyczna liturgia, a nie coś zlepionego przez „ekspertów” dla „nowoczesnego człowieka” i dostosowanego do jego preferencji. Coraz więcej katolickich pasterzy i nauczycieli uznaje, że reformy liturgiczne lat sześćdziesiątych były przeprowadzone w szaleńczym tempie i byle jak. Wywołały one niezwykle dziwną sytuację, na którą sama zreformowana liturgia jest absolutnie niezdolna znaleźć rozwiązanie, z jej mnogością opcji, jej minimalistycznymi rubrykami, jej wrażliwością na manipulujących „przewodniczących liturgii” i jej jawnym brakiem łączności z co najmniej czternastoma wiekami rzymskokatolickiego kultu – brak ciągłości jest niezwykle wyraźny w kwestii języka: Stara Msza jest szeptana i śpiewana w świętym języku Zachodniego Kościoła, łacinie, a Nowa Msza jakoś dziwnie zaczęła mieszać się z ciągle zmieniającymi się językami narodowymi świata. 6. Lepszy kalendarz świętych. W dyskusjach o liturgii najwięcej amunicji używa się na bronienie lub atakowanie zmian w częściach stałych Mszy świętej – i jest to zrozumiałe. Jednakże, jedną z najważniejszych różnic między Mszałem z 1962 i 1970 roku jest kalendarz. Zacznijmy od cyklu uroczystości świętych Pańskich. Kalendarz z 1962 roku jest niesamowitym wstępem do historii Kościoła, zwłaszcza historii wczesnego Kościoła, którą często się dziś pomija. Zrządzeniem opatrzności jest on tak ustalony, że niektórzy święci tworzą różne „grupy”, które podkreślają jakiś konkretny aspekt świętości. Natomiast twórcy kalendarza ogólnego z 1969/1970 roku wykreślili lub zdegradowali 200 świętych, łącznie ze św. Walentym (tym od Dnia Świętego Walentego) i św. Krzysztofem, patronem podróżnych, twierdząc że nigdy nie istniał. Z tego samego powodu usunęli św. Katarzynę z Aleksandrii, pomimo tego że była w gronie świętych, których ujrzała św. Joannna d’Arc, kiedy Bóg nakazał jej walczyć z Anglikami (9). Architekci nowego kalendarza często podejmowali decyzję w oparciu o współczesne szkolnictwo historyczne, a nie o ustne tradycje Kościoła. Ich edukacyjne kryteria przywołują replikę Chestertona, że wolałby on zaufać opowieściom starych żon niż faktom starych panien. „Dość łatwo zauważyć dlaczego legenda jest traktowana, i powinna być traktowana, z większym szacunkiem niż książka do historii”, pisze „Legendę zazwyczaj tworzy większość osób w wiosce, którzy są w pełni sił umysłowych. Książkę zazwyczaj pisze jedyna osoba w wiosce, która jest szalona” (10). 7. Lepszy kalendarz pór roku. Podobnie jak powyżej, „cykl świąt według pór roku” – Okres Bożego Narodzenia, Okres Epifanii, Siedemdziesiątnica, Okres Wielkanocny, Okres po Zesłaniu Ducha Świętego itd. – jest o wiele bogatszy w kalendarzu z 1962 roku. Dzięki dorocznemu cyklowi propriów, każda niedziela ma swój charakter odróżniający ją od innych, a ta coroczna powtarzalność stanowi wskaźnik czy też kryterium, które pozwala wiernym na zmierzenie ich duchowego postępu lub upadku na przestrzeni życia. Tradycyjny kalendarz zawiera starożytne obrzędy, takie jak Suche Dni i dni błagalne, które zwiększają nie tylko naszą wdzięczność do Boga, ale także nasze uznanie dla dobroci pór roku i rolniczych cyklów ziemi. Tradycyjny kalendarz nie ma czegoś takiego jak „Okres zwykły” (niezwykle niefortunne wyrażenie, skoro nie może być czegoś takiego jak „okres zwykły” po Wcieleniu [11]), ale zamiast tego ma Okres po Epifanii i Okres po Pięćdziesiątnicy, tym samym zwiększając znaczenie tych wielkich uroczystości, jak poświata czy echo. Zesłanie Ducha Świętego jest tak samo ważne jak Boże Narodzenie i Wielkanoc i świętuje się je przez pełne osiem dni, żeby Kościół mógł pławić się w cieple i świetle niebiańskiego ognia. Ponadto w tradycyjnym kalendarzu jest miejsce na przedpostny okres Siedemdziesiątnicy, zwany także „Carnevale”, który zaczyna się trzy tygodnie przed Środą Popielcową i zgrabnie pomaga w psychicznym przejściu z radości Bożego Narodzenia do żalu Wielkiego Postu. Tak jak inne cechy usus antiquior, wyżej wymienione cechy kalendarza sięgają zamierzchłych czasów i łączą nas w niezwykle żywy sposób z Kościołem pierwszego milenium, a nawet z jego pierwszymi wiekami. 8. Lepsze podejście do Biblii. Wielu uważa, że Novus Ordo ma naturalną przewagę nad starą Mszą, ponieważ ma trzyletni cykl niedzielnych czytań i dwuletni cykl czytań w dni powszednie, a także dłuższe i liczniejsze czytania na Mszy, zamiast starożytnego jednorocznego cyklu zazwyczaj składającego się z dwóch czytań (epistoła i Ewangelia). Ci ludzie przeoczają, że architekci Novus Ordo jednocześnie usunęli większość biblijnych odniesień, które były podstawą dla części stałych Mszy Świętej, a następnie, dla bezpieczeństwa, wprowadzili mnóstwo czytań, niewiele dbając o to, czy razem tworzą spójną całość. Jeśli chodzi o czytania biblijne, stary ryt stosuje dwie godne pochwały zasady: po pierwsze, czytania są wybierane nie ze względu na nie same (aby „upchnąć” tyle Pisma Świętego ile to możliwe), ale mają one rozjaśnić znaczenie okazji danej ceremonii. Po drugie, nacisk nie jest położony zaledwie na ilość literackich lub dydaktycznych wskazówek biblijnych, ale na „mistagogię”. Innymi słowy, czytania na Mszy nie mają pełnić roli wspaniałej szkółki niedzielnej, ale mają ciągle wprowadzać wiernych w misterium Wiary. Ich ograniczona ilość, zwięzłość, liturgiczna odpowiedniość i powtarzalność na przestrzeni każdego roku czyni z nich potężne narzędzie duchowej formacji i przygotowania do Ofiary Eucharystycznej. 9. Cześć dla Najświętszej Eucharystii. Zwyczajna forma rytu rzymskiego oczywiście może być odprawiana z czcią, a Ciało Pańskie rozdawane przez osoby wyświęcone. Jednak bądźmy szczerzy: zdecydowana większość katolickich parafii ma „nadzwyczajnych” świeckich szafarzy Komunii Świętej, a przeważająca większość wiernych przyjmuje Komunię Świętą na rękę. W przeciwieństwie do księży, świeccy szafarze nie puryfikują rąk ani palców po tym jak udzielają wiernym Ciała Pańskiego, tym samym zbierając i rozrzucając partykuły Prawdziwie Obecnego. To samo odnosi się do wiernych, którzy otrzymują Komunię Świętą na rękę: nawet krótki kontakt z Hostią na czyjejś dłoni może pozostawić na niej cząstki konsekrowanej Ofiary (12). Proszę pomyśleć o tym: każdego dnia kolejne tysiące tych mimowolnych aktów świętokradztwa wobec Najświętszego Sakramentu zdarzają się na całym świecie. Jakże cierpliwe jest Eucharystyczne Serce naszego Pana! Ale czy naprawdę chcemy uczestniczyć w tym świętokradztwie? A nawet jeśli my sami przyjmujemy Komunię na język podczas Nowej Mszy, istnieje szansa, że wciąż będziemy otoczeni ludźmi przyzwyczajonymi do niedbałości – w środowisku, które albo będzie napełniać nas oburzeniem i smutkiem albo sprawi, że dla świętego spokoju staniemy się obojętni. Takie reakcje nie są pomocne w doświadczaniu pokoju wynikającego z Prawdziwej Obecności Chrystusa, ani nie są najlepszym sposobem na wychowanie dzieci w Wierze! Podobne zastrzeżenia można mieć do rozpraszającego „znaku pokoju” (13), a także lektorek i nadzwyczajnych szafarzy, którzy, oprócz tego, że wprost zrywają z tradycją, mogą być ubrani w rzeczy wątpliwie skromne. Zastrzeżenia budzi także prawie że powszechny zwyczaj głośnego plotkowania przed oraz po Mszy Świętej, czy też improwizacje księdza. Te i wiele innych cech charakterystycznych dla Novus Ordo, który odprawia się zbyt często, są, razem i każda z osobna, znakami braku wiary w Rzeczywistą Obecność, znakami antropocentrycznej, horyzontalnej celebracji własnego ego zgromadzonych wiernych. Powinno się podkreślić jedną rzecz: dla dzieci jest wyjątkowo szkodliwe bycie częstym świadkiem szokującego braku czci z jakim jest traktowany nasz Pan i Bóg w niepojętym Sakramencie Jego Miłości: ławka po ławce, katolicy wstają z automatu, aby otrzymać dar który zazwyczaj traktują z codzienną, wręcz znudzoną, obojętnością. Wierzymy, że Eucharystia to prawdziwie nasz Zbawiciel, nasz Król, nasz Sędzia – ale następnie szybko zachowujemy się w sposób, który mówi o nas, że otrzymujemy zwykłe (chociaż symboliczne) jedzenie i picie, co tłumaczy dlaczego tak wielu katolików zdaje się wyrażać protestancki pogląd na to, co dzieje się na Mszy. Ta nieszczęsna sytuacja nie skończy się dopóki przedsoborowe normy dotyczące Świętej Hostii nie staną się obowiązkowe dla wszystkich celebransów, co raczej szybko nie nastąpi. Bezpieczną przystanią zapewniającą schronienie jest, ponownie, Msza „trydencka”, gdzie rządzi zdrowy rozsądek i świętość. 10. Co najważniejsze, chodzi o Tajemnicę Wiary. Wiele powodów, aby trwać przy Mszy „trydenckiej” oraz wspierać jej rozpowszechnianie, pomimo wszystkich problemów, które udaje się diabłu umieścić na naszej drodze, może być streszczone w jednym słowie: TAJEMNICA. To, co św. Paweł nazywa musterion i co łacińska tradycja liturgiczna nazywa mysterium i sacramentum, jest dalekie od bycia pomniejszą koncepcją w chrześcijaństwie. Dramatyczne otwarcie się Boga na nas poprzez historię, a najbardziej w Osobie Jezusa Chrystusa, jest tajemnicą w najwyższym sensie tego słowa: jest objawieniem Rzeczywistości, która jest całkowicie zrozumiała jednak zawsze nieunikniona, ciągle rozświetlająca, jednakże oślepiająca w swojej światłości. Jest czymś właściwym, że obrzędy liturgiczne, które łączą nas z naszym Bogiem, powinny nosić znamię Jego wiecznej i nieskończonej tajemniczości, Jego cudownej transcendencji, Jego przytłaczającej świętości, Jego rozbrajającej bliskości, Jego delikatnej ale przeszywającej ciszy. Tradycyjna forma rytu rzymskiego z pewnością nosi to znamię. Jej ceremonie, jej język, jej postawa ad orientem i jej nieziemska muzyka nie są zacofane ale całkowicie zrozumiałe kiedy jednocześnie wpajają w wiernych poczucie czegoś nieznanego, nawet jeśli to napawa ich strachem i przejęciem. Pielęgnując poczucie świętości, stara Msza zachowuje nietkniętą tajemnicę Wiary (14). Podsumowując, Klasyczny Ryt Rzymski jest ambasadorem Tradycji, żywicielem wewnętrznego człowieka, życiowym nauczycielem wiary, szkołą adoracji, skruchy, dziękczynienia i błagania, całkowicie bezpieczną i stabilną opoką, na której możemy pewnie budować nasze życie duchowe. Jako że ruch na rzecz przywrócenia świętej liturgii Kościoła jest coraz większy i przybiera na sile, nie ma teraz czasu na zniechęcenie lub wątpliwości. Jest to czas na radosne przygarnięcie wszystkich skarbów jakie oferuje nam nasz Kościół, bez względu na krótkowzroczność części jego obecnych pasterzy i ignorancję (zazwyczaj nie z własnej winy) wielu wiernych. Jest to odnowa, która musi zajść w Kościele, jeśli ma on przetrwać nadchodzące zagrożenia. Oby Pan mógł na nas liczyć, że będziemy gotowi iść w pierwszej linii aby podtrzymać „wiarę katolicką i apostolską”! Obyśmy mogli odpowiedzieć na Jego łaski kiedy poprowadzi nas do nieprzebranych bogactw Tradycji, które On, w swej miłosiernej dobroci, dał Kościołowi, swojej Oblubienicy! Nie ma czasu na słabości czy zmęczenie, ale trzeba zabrać się do roboty i przyłożyć ręce do pługa. Dlaczego mielibyśmy pozbyć się światła, pokoju i radości tego, co jest piękniejsze, bardziej transcendentne, świętsze, bardziej uświęcające, i bardziej katolickie? Niezliczone błogosławieństwa czekają na nas kiedy, pośród bezprecedensowego kryzysu tożsamości dzisiejszego Kościoła, żyjemy naszą katolicką wiarą w całkowitej wierności i z żarliwym oddaniem elżbietańskich męczenników, którzy woleli zrobić i ścierpieć wszystko, niż być odłączonymi od Mszy, do której ich miłość urosła tak bardzo, że cenili ją bardziej niż własne życie. Owszem, zostaniemy wezwani do poniesienia ofiar, np. zaakceptowania niedogodnej godziny celebracji lub nieodpowiedniej lokalizacji, czy też pokornego znoszenia niezrozumienia czy wręcz odrzucenia ze strony naszych ukochanych. Ale wiemy, że ofiary dla większej sprawy są kwintesencją miłosierdzia. Podaliśmy powody za uczestnictwem we Mszy trydenckiej. Istnieje ich o wiele więcej, a każda osoba ma swoje własne. Wiemy na pewno, że Kościół potrzebuje swojej Mszy, my potrzebujemy tej Mszy i, w dość dziwny sposób który nadaje nam niezasłużony przywilej, Msza potrzebuje nas. Trwajmy przy niej, aby nasza wiara w Chrystusa Króla, nasze Zbawienie, naszą Pełnię była jeszcze silniejsza. Peter Kwasniewski, Michael Foley Tłumaczenie: Marek Kormański Przypisy: (1) Zobacz: „Jak pomóc dziecku uczestniczyć w Mszy w formie nadzwyczajnej” (część 1, część 2), „Czy tradycyjna liturgia jest odpowiednia dla dzieci?” (link). (2) Chesterton, Ortodoksja. (3) Jonathan Robinson, The Mass and modernity (Ignatius Press 2005), 307. (4) Ibid. 311, kursywa dodana. (5) Ibid. 311. (6) Ten sam autor, John Zmirak (który jest znawcą tematu) pisze dalej: „Stara liturgia została stworzona przez świętych, żeby mogła być odprawiana przez niechlujów bez ryzyka świętokradztwa. Nowy ryt został sklecony przez biurokratów i powinien być odprawiany tylko przez świętych.” John Zmirak „All your church are belong to us.” (7) Opisane w książce Petera Kwasniewskiego Resurgent in the midst of crisis (Kettering, OH: Angelico Press, 2014), ch. 6, “Offspring of Arius in the Holy of Holies.” (8) Zobacz, oprócz wielu dobrych opracowań Lauren Pristas, także jej książkę: Collects of the Roman Missal: A comparative study of the Sundays in proper seasons before and after the Second Vatican Council (London: T&T Clark, 2013). (9) Na szczęście, uznając to za błąd, papież Jan Paweł II przywrócił św. Katarzynę w kalendarzu Novus Ordo dwadzieścia lat później, ale co z innymi świętymi, którym się dostało? (10) Chesterton, Ortodoksja. (13) „Znak pokoju” w Novus Ordo ma niewiele wspólnego z dostojnym sposobem przekazywania „Pax” podczas uroczystej Mszy Świętej, gdzie jest niezwykle jasno widoczne, żę pokój o którym mowa jest duchowym darem pochodzącym od Baranka Bożego ofiarowanego na ołtarzu, który to pokój łagodnie rozchodzi się między celebransem i asystą wyższą aż spocznie na ministrantach, którzy reprezentują lud. (14) Od wieków, sięgając aż do wczesnego Kościoła (a nawet, jak twierdzi św. Tomasz z Akwinu, do czasów apostolskich), kapłan zawsze odmawiał „Mysterium Fidei” podczas konsekracji kielicha. Zawsze odnosił się konkretnie do wtargnięcia czy też wejścia Boga między wiernych w tym niezgłębionym Sakramencie.
Z pewnością wielu z Państwa zadaje sobie pytanie, dlaczego zdecydowaliśmy się, by ceremonii zaślubin towarzyszyła Msza ten był dla nas dość oczywisty, zważywszy na to, że już od dłuższego czasu uczestniczymy w mszach sprawowanych w tym rycie. Dlaczego właśnie w tym, a nie w innym? Powodów jest kilka. Pierwszym z nich jest na pewno szczególne piękno tradycyjnej liturgii. W dzisiejszym świecie, gdzie wszystko jest przede wszystkim użyteczne, a ładne być nie musi, jest to szczególnie duża wartość. Msza trydencka jest po prostu piękna. Dostojna i majestatyczna! Wszystkie gesty liturgiczne, szaty, instrumenty mają w sobie coś co sprawia, że czujemy, iż mamy do czynienia z czymś wyjątkowym, niezwykle pięknym. Widać, że wszystko jest przemyślane, nie ma tam dowolności. Jest pietyzm, dbałość o szczegóły. Można rzec – doskonałość. Jak ważna jest forma liturgii, chyba nie muszę nikogo przekonywać. My ludzie jesteśmy tak stworzeni, że przez gesty zewnętrzne zmieniamy swoje wnętrze. Znany doradca rodzinny, Jacek Pulikowski, powiedział kiedyś, że sposób ubierania się ma duży wpływ na to, jak się zachowujemy. Stwierdził, że gdyby jakiegoś chama i grubianina ubrać w garnitur, to ten zacząłby się zachowywać dużo lepiej. Podobnie jest i ze sposobem modlenia. Im piękniej, bardziej uroczyście to robimy, tym lepszy wpływ ma to na naszą duszę, a także na to jak żyjemy. Dlatego należy dążyć do tego, by wszystkie ceremonie liturgiczne były jak najpiękniejsze. Drugim argumentem przemawiającym za wyborem Mszy trydenckiej, zwanej także „Mszą wszechczasów”, jest Tradycja. Przez ponad 1000 lat Msza tradycyjna była odprawiana we wszystkich kościołach świata w prawie niezmienionej formie. Całe rzesze świętych i błogosławionych wyrosło na niej właśnie. Uświęcali się dzięki niej. Towarzyszyła im przez całe ich życie. Musi być więc ona niezwykle wartościowa, skoro wychowało sie na niej tylu znakomitych ludzi. Jak wiadomo, podstawą wiary jest nie tylko Pismo Święte, ale i Tradycja. Częścią tej tradycji jest także Msza św. trydencka. Korzystamy więc z tej ogromnej skarbnicy liturgicznej Kościoła Katolickiego, by uświetnić naszą skromną w końcu to, co nas przekonało do tzw. starej Mszy, to niezwykłe poczucie istoty misterium i sacrum. Obecnie mamy do czynienia z sekularyzacją społeczeństwa na skalę nie spotykaną do tej pory w przeszłości. Ogromna większość z tego, co niegdyś uznawane było za świętość, jest teraz dyskredytowana, wyśmiewana, a w końcu niszczona. Odwieczne wartości, które stanowiły podstawę każdej wspólnoty, od rodziny po naród, są dziś wypierane przez promowane we wszystkich mediach pseudowartości. Media wręcz prześcigaja się w tym, kto bardziej znieważy to, co święte. Dlatego tak ważne jest, by tam, gdzie jeszcze to możliwe, starać się zachować w stanie nienaruszonym to, co pozostało wartościowego .Niestety, w przypadku liturgii mamy do czynienia z poglądem, że istnieje konieczność wprowadzania zmian bez końca, wprowadzania innowacji i przekonania, jakoby wszystko musiało być „kreatywne"[1] A nie powinno chodzić o kreatywnośc, a o to, by w jak najlepszy sposób oddać cześć Najwyższemu. To nie człowiek ma być w centrum uwagi, a Bóg. Msza św. wszechczasów daje nam poczucie niezwykłej transcendencji, której tak bardzo nam teraz brakuje. Uświadamia nam, że to dla Boga przychodzimy do koścoła, pokazuje nam jego wielkość i tajemniczość. Kapłan, który razem z ludem zwrócony jest do ołtarza, na którym ofiaruje się za nas nasz Pan Jezus Chrustus, doskonale ilustruje w jakim kierunku powinnśmy iść. To Bóg jest najważniejszy, my jesteśmy tylko marnym pyłem. Powinniśmy znać swoje miejsce. Bez Boga nic nie znaczymy. Jakże ciężko jest przyjąć tę Prawdę w świecie, który stara się nas przekonać, że wszystko możemy, a Bóg nie istnieje. Mamy nadzieję, że dzięki powyższym argumentom dojdą Państwo, podobnie jak my, do wniosku, że nie ma nic piękniejszego po tej stronie nieba niż Msza św. Wszechczasów. [1] Fragment wywiadu, którego udzielił Prefekt Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów Antonio kard. Cañizares Llovera dla magazynu Catalunya Cristiana
msza trydencka jak się ubrać